To
ja, Alicja
- Och, Boże! – westchnęłam idąc wolno Farną.
- Co pani myśli, że Bóg
nie ma nic innego do roboty tylko wysłuchiwać pani próśb i narzekań? – dobiegł
mnie ochrypły głos. - Chcę lifting twarzy i tę sukienkę z wystawy i żeby mój
stary był Adonisem i u mych stóp składał kwiaty. Ach, czemuż on jest zwykłym
Zenkiem z mięśniem piwnym?
- Wie pan, ja mam
ważniejsze problemy…
- Każdemu się wydaje,
że jego problemy są najważniejsze. Mały Staś będzie uważał, że posiadanie
transformersa to sprawa wagi państwowej.
- Transformersy to
przeszłość, teraz są bakugany – odgryzłam się.
- Ooo, dobrze, ma
poczucie humoru!
- Proszę nie mówić o
mnie w trzeciej osobie.
- Dobrze, to jak pani
na imię?
- Alicja.
- Więc dobrze, pani
Alicjo, co jest pani bolączką?
- Nie zaczyna się
zdania od „więc”.
- To jest pani
bolączką?
- Proszę?
- Czy to, że uliczny
żebrak zaczął zdanie od „więc” jest tym pani ważniejszym problemem?
Nie wytrzymałam i
roześmiałam się. Bezczelny, ale zabawny. Interesujący okaz.
- To nie czas i miejsce
na rozmowę o moich problemach.
- A jaki czas i miejsce
są odpowiednie?
- Sobota wieczór w
kawiarni.
- Zaprasza pani
ulicznego żebraka do kawiarni? No, to naprawdę ma pani niezłe problemy.
- A kto powiedział, że
pana zapraszam?
- Pani. Na sobotę
wieczór.
- Łapie mnie pan za
słówka.
- Taka inteligentna
kobieta jak pani nie powinna dać się złapać.
- Skąd pan wie, że
jestem inteligentna?
- Pani szybkie riposty.
- Ach tak.
- Poza tym, jak ktoś
jest wykładowcą na wydziale chemii, to chyba najgorzej z nim nie jest.
- Skąd pan wie, że
jestem wykładowcą? – przestraszyłam się nie na żarty.
- Spokojnie. Widuję
panią często wchodzącą do tego budynku.
- To jeszcze o niczym
nie świadczy. Mogę sama coś studiować.
- Pani studentką?
- A co? Pan myśli, że
ja jestem jakąś starą raszplą, którą mąż może rzucać dla młodszej? Myśli pan,
że mnie już nic nie czeka?
- Ach, więc w tym
problem.
Odwróciłam się na
pięcie i poszłam.
Boże, właśnie
wykrzyczałam jakiemuś żulowi moje problemy pod oknami instytutu, w którym
pracuję. Coś ze mną nie tak. Zadzwonię do Anieli, niech wpadnie na Martini.
Chyba lepiej zwierzyć się przyjaciółce niż, jak to on siebie określił, jakiemuś
ulicznemu żebrakowi.
Aniela, po wysłuchaniu
historii, zadała typowe dla niej pytanie.
- A jak wyglądał?
- Chudy, rudy, piegowaty,
zniszczony, zmęczony, podkrążone oczy i kilkudniowy zarost.
- Kilkudniowy zarost?
Myślałam, że żebracy w ogóle się nie golą.
- Wiesz, właściwie to
on był czysty i jego ciuchy też nie wyglądały tak źle. Miał ładne szare oczy
zdradzające inteligencję. Aniela, posłuchaj, co ja gadam: „oczy zdradzające
inteligencję”. Od kiedy to IQ czyta się z oczu? Czasem czuję, że zaczynam
wariować, że depresja puka do drzwi, a ja nie mam już siły się przed nią
bronić.
- To wszystko przez
twojego mężulka.
No właśnie, mój
mężulek, pan Tadeusz. Pan Tadeusz, właściciel dużej i dobrze prosperującej
firmy zwanej nomen omen Tadex. Pan Tadeusz, podstarzały samiec,
który wymienił rodzinne kombi na czerwony sportowy wóz i spokojną udomowioną
kurkę na dziką szparkę-sekretarkę w panterce. Cóż za typowa historia.
Niesamowite, że też ja stałam się częścią tej brazylijskiej telenoweli.
- Alicja? Ziemia do
Alicji.
- Tak, tak. Słucham
cię, słucham – odpowiedziałam rozkojarzona.
- To ciekawe, że mnie
słuchasz, bo ja nic nie mówię. Wiesz Alicja, chyba już pójdę. Jakoś tak się
smutno zrobiło i zaraz będziemy wyć jak bobry, a gile będą nam spływać obficie.
- Jezu, Aniela!
- Hi, hi! Na gile
zawsze można liczyć. Takie naturalistyczne wstawki zawsze wyrwą cię z transu.
Dobra mała, to ja lecę. Mam jutro wernisaż i muszę rano wstać. Nie myśl o
głupotach i zajmij się czymś pożytecznym.
- Czymś pożytecznym?
Może być darcie zdjęć pana Tadeusza? Wiesz, tych z imprezy gdzie
szparka-sekretarka została pracownikiem roku. Że też mi to nie dało do
myślenia!
- Alicja! – warknięcie
Anieli zadudniło w przedpokoju
– Jesteś
monotematyczna. Życie nie kręci się wokół faceta. Jest tyle rzeczy, które można
robić – znaleźć sobie hobby, uprawiać sporty, zadbać o siebie, pomagać ludziom.
- Sporty-śmorty.
- Oj, Alicja, robisz
się zgorzkniałą ironiczną babą. Gdzie się podziała moja koleżanka z ławki?
- Idź, zobacz na
Gwarnej. Może jeszcze siedzi w ławce przyklejona gumą do żucia.
- Oj, ty mi tego nigdy
nie wybaczysz. Wiesz jak ciężko było mi zdobyć tą gumę do żucia? Powinnaś się
cieszyć, że spotkało ciebie takie wyróżnienie.
- Aniela, wariatka z
ciebie.
- I za to mnie kochasz.
- Prawda.
- To cześć kochana.
- Cześć.
Zamknęłam drzwi za
Anielą i jak zwykle stwierdziłam, że po jej wizycie mi lepiej. Istnieje taki
typ osobowości, który aż promienieje pozytywną energią. Ona taka jest.
Rozejrzałam się po mieszkaniu chcąc, zgodnie z radą Anieli, zająć się czymś
pożytecznym, ale wszystko było jak spod igły. Nie jestem typem bałaganiary.
Pedantką bym siebie też nie nazwała, ale lubię jak ołówek leży równolegle do
notesu, a książki na półkach są podobnej wysokości. Zawsze odkładam rzeczy na
miejsce, a w walce z kurzem wspiera mnie Marta – profesjonalna sprzątaczka
zatrudniona przez pana Tadeusza (bałaganiarza numer jeden). Pani Marta lubiła u
nas sprzątać, bo jak twierdziła: „Mieszkanie takie ładne, pani dba o porządek,
a i pan Tadeusz rzadko bywa w domu, więc wiele nie na bałagani”. Mieszkanie
rzeczywiście było ładne. Zawsze było moim oczkiem w głowie, a gdy dzieci wyjechały
na studia, to pod kierunkiem architektów zrobiłam generalny remont. Mieszkanie
miało sto dwadzieścia metrów kwadratowych i było dwupoziomowe. Stać nas było na
luksusowe rozwiązania, więc mieliśmy piękne, nowoczesne mieszkanie rodem z pism
wnętrzarskich. Stale w nim coś zmieniałam. Potrafiłam wydać grube pieniądze na
coś do domu, choć w innych sprawach jestem oszczędna. Na siebie nigdy tyle nie
wydawałam. Nie chodziłam do kosmetyczki, fryzjer od lat ten sam, fryzura
zresztą też. Zawsze myślałam, że dom to miejsce dla całej rodziny, więc trzeba
o niego dbać. Chciałam stworzyć takie miejsce, gdzie mężowi by się dobrze
mieszkało i by dzieci z przyjemnością przyjeżdżały. Może to był mój błąd? W
końcu wygryzła mnie laleczka, która pewnie wydaje całą wypłatę na tipsy i
ciuchy. Może za mało dbałam o swój wygląd? Mąż czasem zarzucał mi, że
niechętnie chodziłam z nim na firmowe imprezy, a ja po prostu nie lubiłam, a
może nie umiałam się stroić. Czasem też dokuczał mi, że jestem taka nudna, bez
życia i że nie umiem się bawić. Obraziłam się wtedy, ale chyba po części miał
rację. Całe życie byłam chodzącą odpowiedzialnością. Mąż zawsze zapominał o
rachunkach czy wywiadówkach. Czasem zastanawiałam się jak to możliwe, że jego
firma tak dobrze prosperuje, ale chyba była to zasługa Jędrusia – wspólnika
męża. Mąż był, a właściwie jest, bo przecież żyje (Gnój jeden, a niechby
zdechł!) duszą towarzystwa, typem załatwiacza i w firmie to on zajmował się
marketingiem, podpisywaniem kontraktów, reprezentacją firmy. Lubił wszystkie te
zadania, gdzie mógł błyszczeć. Idealnie nadawał się do tej roli – przystojny,
wysportowany, elokwentny, z poczuciem humoru. Kiedyś, będąc z nim na wielkim
firmowym przyjęciu, poszłam do toalety, gdzie zamknięta w kabinie usłyszałam
rozmowę dwóch kobiet. Najpierw nastąpiła długa lista zalet jego, a później
dyskusja na temat, co też on robi z taka szarą myszką i tu nastąpił dokładny
opis mojego wyglądu. Myślałam by wyjść ostentacyjnie z toalety, ale zabrakło mi
odwagi. Do dziś nie wiem, kim były te kobiety i do dziś nie lubię biznesowych
przyjęć. Wracając do firmy męża, jeśli chodzi o sprawy techniczne, finansowe,
kadrowe to było królestwo Jędrusia. Jędruś to typ księgowego – poukładany, o
wszystkim pamiętający i wpatrzony w męża jak w obrazek. Byli przyjaciółmi od
czasów szkoły. Zawsze zastanawiało mnie jak tak skrajnie różne osobowości mogą
się przyjaźnić, ale ich układ funkcjonował jak dobrze naoliwiona maszyna. Tadek
już jako chłopak umiał owijać sobie kobiety wokół palca, więc załatwiał całej
klasie odwołanie kartkówki u nawet najsurowszej nauczycielki. Tadek powodował,
że zawsze wokół coś się działo, że było wesoło. Jędrka zawsze zabierał ze sobą.
Jędrek, z kolei, wyciągał męża z tarapatów, dawał mu notatki, podpowiadał. No i
miałam nie myśleć o głupotach, a myśli ciągle krążą mi wokół męża. I po co ja o
nim rozmyślam? Przecież nie rozmyślam przez cały tydzień o obiedzie, który
zjadłam w poniedziałek, a mój mąż to właśnie taki poniedziałkowy obiad. Mądrze
powiedziane, a może właściwie niezbyt mądrze. Chyba jestem pijana. To był
kiepski pomysł by pić Martini na pusty żołądek, ale jestem na diecie, muszę
mieć pusty żołądek. No właśnie, dieta. Ile kalorii właściwie ma Martini? Jezus
Maria! Jutro liżę tylko waciki nasączone wodą. Nagle zadzwonił telefon.
- Halo, to ja Aniela.
Dzwoniłam do koleżanki, która pracuje w pogotowiu opiekuńczym. Załatwiłam ci
wolontariat. Zaczynasz za tydzień. To pomoże ci się pozbierać, a przy okazji
komuś pomożesz. No to papaśki kochana – wyszczebiotała i odłożyła słuchawkę.
Stałam patrząc na
telefon jak wół na malowane wrota. Odbiło jej. Musi to odwołać. Co ja tam niby
będę robić? Zadzwonię do niej jutro, dziś nie mam siły się z nią spierać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz