środa, 14 listopada 2012

KSIĄŻKA "NA ZAKRĘCIE" - CZ. 1

W tym oto poście http://blogodzieciach.blogspot.com/2012/10/gdy-macierzynstwo-daje-ci-w-kosc.html obiecywałam, że na blogu znajdzie się coś nie tylko dla dzieci, ale i dla rodziców (a w szczególności dla mam) dla relaksu. Trochę czasu minęło od tamtej obietnicy. Jakoś tak zabierałam się do tego jak pies do jeża, ale oto jest. Zrób sobie herbatę i przygotuj na lekką odprężającą lekturę (w odcinkach), przy której (miejmy nadzieję) się pośmiejesz.



To ja, Alicja
- Och, Boże!  – westchnęłam idąc wolno Farną.
- Co pani myśli, że Bóg nie ma nic innego do roboty tylko wysłuchiwać pani próśb i narzekań? – dobiegł mnie ochrypły głos. - Chcę lifting twarzy i tę sukienkę z wystawy i żeby mój stary był Adonisem i u mych stóp składał kwiaty. Ach, czemuż on jest zwykłym Zenkiem z mięśniem piwnym?
- Wie pan, ja mam ważniejsze problemy…
- Każdemu się wydaje, że jego problemy są najważniejsze. Mały Staś będzie uważał, że posiadanie transformersa to sprawa wagi państwowej.
- Transformersy to przeszłość, teraz są bakugany – odgryzłam się.
- Ooo, dobrze, ma poczucie humoru!
- Proszę nie mówić o mnie w trzeciej osobie.
- Dobrze, to jak pani na imię?
- Alicja.
- Więc dobrze, pani Alicjo, co jest pani bolączką?
- Nie zaczyna się zdania od „więc”.
- To jest pani bolączką?
- Proszę?
- Czy to, że uliczny żebrak zaczął zdanie od „więc” jest tym pani ważniejszym problemem?
Nie wytrzymałam i roześmiałam się. Bezczelny, ale zabawny. Interesujący okaz.
- To nie czas i miejsce na rozmowę o moich problemach.
- A jaki czas i miejsce są odpowiednie?
- Sobota wieczór w kawiarni.
- Zaprasza pani ulicznego żebraka do kawiarni? No, to naprawdę ma pani niezłe problemy.
- A kto powiedział, że pana zapraszam?
- Pani. Na sobotę wieczór.
- Łapie mnie pan za słówka.
- Taka inteligentna kobieta jak pani nie powinna dać się złapać.
- Skąd pan wie, że jestem inteligentna?
- Pani szybkie riposty.
- Ach tak.
- Poza tym, jak ktoś jest wykładowcą na wydziale chemii, to chyba najgorzej z nim nie jest.
- Skąd pan wie, że jestem wykładowcą? – przestraszyłam się nie na żarty.
- Spokojnie. Widuję panią często wchodzącą do tego budynku.
- To jeszcze o niczym nie świadczy. Mogę sama coś studiować.
- Pani studentką?
- A co? Pan myśli, że ja jestem jakąś starą raszplą, którą mąż może rzucać dla młodszej? Myśli pan, że mnie już nic nie czeka?
- Ach, więc w tym problem.
Odwróciłam się na pięcie i poszłam.
Boże, właśnie wykrzyczałam jakiemuś żulowi moje problemy pod oknami instytutu, w którym pracuję. Coś ze mną nie tak. Zadzwonię do Anieli, niech wpadnie na Martini. Chyba lepiej zwierzyć się przyjaciółce niż, jak to on siebie określił, jakiemuś ulicznemu żebrakowi.
Aniela, po wysłuchaniu historii, zadała typowe dla niej pytanie.
- A jak wyglądał?
- Chudy, rudy, piegowaty, zniszczony, zmęczony, podkrążone oczy i kilkudniowy zarost.
- Kilkudniowy zarost? Myślałam, że żebracy w ogóle się nie golą.
- Wiesz, właściwie to on był czysty i jego ciuchy też nie wyglądały tak źle. Miał ładne szare oczy zdradzające inteligencję. Aniela, posłuchaj, co ja gadam: „oczy zdradzające inteligencję”. Od kiedy to IQ czyta się z oczu? Czasem czuję, że zaczynam wariować, że depresja puka do drzwi, a ja nie mam już siły się przed nią bronić.
- To wszystko przez twojego mężulka.
No właśnie, mój mężulek, pan Tadeusz. Pan Tadeusz, właściciel dużej i dobrze prosperującej firmy zwanej nomen omen Tadex. Pan Tadeusz, podstarzały samiec, który wymienił rodzinne kombi na czerwony sportowy wóz i spokojną udomowioną kurkę na dziką szparkę-sekretarkę w panterce. Cóż za typowa historia. Niesamowite, że też ja stałam się częścią tej brazylijskiej telenoweli.
- Alicja? Ziemia do Alicji.
- Tak, tak. Słucham cię, słucham – odpowiedziałam rozkojarzona.
- To ciekawe, że mnie słuchasz, bo ja nic nie mówię. Wiesz Alicja, chyba już pójdę. Jakoś tak się smutno zrobiło i zaraz będziemy wyć jak bobry, a gile będą nam spływać obficie.
- Jezu, Aniela!
- Hi, hi! Na gile zawsze można liczyć. Takie naturalistyczne wstawki zawsze wyrwą cię z transu. Dobra mała, to ja lecę. Mam jutro wernisaż i muszę rano wstać. Nie myśl o głupotach i zajmij się czymś pożytecznym.
- Czymś pożytecznym? Może być darcie zdjęć pana Tadeusza? Wiesz, tych z imprezy gdzie szparka-sekretarka została pracownikiem roku. Że też mi to nie dało do myślenia!
- Alicja! – warknięcie Anieli zadudniło w przedpokoju
– Jesteś monotematyczna. Życie nie kręci się wokół faceta. Jest tyle rzeczy, które można robić – znaleźć sobie hobby, uprawiać sporty, zadbać o siebie, pomagać ludziom.
- Sporty-śmorty.
- Oj, Alicja, robisz się zgorzkniałą ironiczną babą. Gdzie się podziała moja koleżanka z ławki?
- Idź, zobacz na Gwarnej. Może jeszcze siedzi w ławce przyklejona gumą do żucia.
- Oj, ty mi tego nigdy nie wybaczysz. Wiesz jak ciężko było mi zdobyć tą gumę do żucia? Powinnaś się cieszyć, że spotkało ciebie takie wyróżnienie.
- Aniela, wariatka z ciebie.
- I za to mnie kochasz.
- Prawda.
- To cześć kochana.
- Cześć.
Zamknęłam drzwi za Anielą i jak zwykle stwierdziłam, że po jej wizycie mi lepiej. Istnieje taki typ osobowości, który aż promienieje pozytywną energią. Ona taka jest. Rozejrzałam się po mieszkaniu chcąc, zgodnie z radą Anieli, zająć się czymś pożytecznym, ale wszystko było jak spod igły. Nie jestem typem bałaganiary. Pedantką bym siebie też nie nazwała, ale lubię jak ołówek leży równolegle do notesu, a książki na półkach są podobnej wysokości. Zawsze odkładam rzeczy na miejsce, a w walce z kurzem wspiera mnie Marta – profesjonalna sprzątaczka zatrudniona przez pana Tadeusza (bałaganiarza numer jeden). Pani Marta lubiła u nas sprzątać, bo jak twierdziła: „Mieszkanie takie ładne, pani dba o porządek, a i pan Tadeusz rzadko bywa w domu, więc wiele nie na bałagani”. Mieszkanie rzeczywiście było ładne. Zawsze było moim oczkiem w głowie, a gdy dzieci wyjechały na studia, to pod kierunkiem architektów zrobiłam generalny remont. Mieszkanie miało sto dwadzieścia metrów kwadratowych i było dwupoziomowe. Stać nas było na luksusowe rozwiązania, więc mieliśmy piękne, nowoczesne mieszkanie rodem z pism wnętrzarskich. Stale w nim coś zmieniałam. Potrafiłam wydać grube pieniądze na coś do domu, choć w innych sprawach jestem oszczędna. Na siebie nigdy tyle nie wydawałam. Nie chodziłam do kosmetyczki, fryzjer od lat ten sam, fryzura zresztą też. Zawsze myślałam, że dom to miejsce dla całej rodziny, więc trzeba o niego dbać. Chciałam stworzyć takie miejsce, gdzie mężowi by się dobrze mieszkało i by dzieci z przyjemnością przyjeżdżały. Może to był mój błąd? W końcu wygryzła mnie laleczka, która pewnie wydaje całą wypłatę na tipsy i ciuchy. Może za mało dbałam o swój wygląd? Mąż czasem zarzucał mi, że niechętnie chodziłam z nim na firmowe imprezy, a ja po prostu nie lubiłam, a może nie umiałam się stroić. Czasem też dokuczał mi, że jestem taka nudna, bez życia i że nie umiem się bawić. Obraziłam się wtedy, ale chyba po części miał rację. Całe życie byłam chodzącą odpowiedzialnością. Mąż zawsze zapominał o rachunkach czy wywiadówkach. Czasem zastanawiałam się jak to możliwe, że jego firma tak dobrze prosperuje, ale chyba była to zasługa Jędrusia – wspólnika męża. Mąż był, a właściwie jest, bo przecież żyje (Gnój jeden, a niechby zdechł!) duszą towarzystwa, typem załatwiacza i w firmie to on zajmował się marketingiem, podpisywaniem kontraktów, reprezentacją firmy. Lubił wszystkie te zadania, gdzie mógł błyszczeć. Idealnie nadawał się do tej roli – przystojny, wysportowany, elokwentny, z poczuciem humoru. Kiedyś, będąc z nim na wielkim firmowym przyjęciu, poszłam do toalety, gdzie zamknięta w kabinie usłyszałam rozmowę dwóch kobiet. Najpierw nastąpiła długa lista zalet jego, a później dyskusja na temat, co też on robi z taka szarą myszką i tu nastąpił dokładny opis mojego wyglądu. Myślałam by wyjść ostentacyjnie z toalety, ale zabrakło mi odwagi. Do dziś nie wiem, kim były te kobiety i do dziś nie lubię biznesowych przyjęć. Wracając do firmy męża, jeśli chodzi o sprawy techniczne, finansowe, kadrowe to było królestwo Jędrusia. Jędruś to typ księgowego – poukładany, o wszystkim pamiętający i wpatrzony w męża jak w obrazek. Byli przyjaciółmi od czasów szkoły. Zawsze zastanawiało mnie jak tak skrajnie różne osobowości mogą się przyjaźnić, ale ich układ funkcjonował jak dobrze naoliwiona maszyna. Tadek już jako chłopak umiał owijać sobie kobiety wokół palca, więc załatwiał całej klasie odwołanie kartkówki u nawet najsurowszej nauczycielki. Tadek powodował, że zawsze wokół coś się działo, że było wesoło. Jędrka zawsze zabierał ze sobą. Jędrek, z kolei, wyciągał męża z tarapatów, dawał mu notatki, podpowiadał. No i miałam nie myśleć o głupotach, a myśli ciągle krążą mi wokół męża. I po co ja o nim rozmyślam? Przecież nie rozmyślam przez cały tydzień o obiedzie, który zjadłam w poniedziałek, a mój mąż to właśnie taki poniedziałkowy obiad. Mądrze powiedziane, a może właściwie niezbyt mądrze. Chyba jestem pijana. To był kiepski pomysł by pić Martini na pusty żołądek, ale jestem na diecie, muszę mieć pusty żołądek. No właśnie, dieta. Ile kalorii właściwie ma Martini? Jezus Maria! Jutro liżę tylko waciki nasączone wodą. Nagle zadzwonił telefon.
- Halo, to ja Aniela. Dzwoniłam do koleżanki, która pracuje w pogotowiu opiekuńczym. Załatwiłam ci wolontariat. Zaczynasz za tydzień. To pomoże ci się pozbierać, a przy okazji komuś pomożesz. No to papaśki kochana – wyszczebiotała i odłożyła słuchawkę.
Stałam patrząc na telefon jak wół na malowane wrota. Odbiło jej. Musi to odwołać. Co ja tam niby będę robić? Zadzwonię do niej jutro, dziś nie mam siły się z nią spierać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz