czwartek, 27 września 2012

WROCŁAW


Wakacje minęły. Nie ma się co oszukiwać. Większość z Was pewnie wykorzystała urlopy i z nosem na kwintę czeka kolejnego lata. Mam dla Was propozycję nie wymagającą ani brania urlopu ani wielkich nakładów finansowych. Propozycja oczywiście przewiduje coś niecoś dla potomstwa. Co powiedzielibyście na weekendowy wypad do Wrocławia? Pogoda jeszcze ciągle łaskawa, weekend tuż tuż, a spontaniczne wyjazdy są najlepsze... Zobaczcie co Was tam czeka.



Oczywiście każdy szanujący się podróżnik zapewne będzie chciał zrobić rundę po "must see" miasta. My jako uważający się za wytrawnych podróżników, wzięliśmy zwiedzanie na pierwszy ogień. Zabytki Wrocławia koncentrują się wokół rynku i na Ostrowie Tumskim. Nie będę opisywać zabytków Wrocławia, bo na pewno informacji o nich w internecie i przewodnikach jest pełno. Nadmienię jednakowoż, że odległości są dość znaczne, więc jeśli jesteście rodzicielami posiadającymi potomstwo w wieku "wózkowym", to byłoby wskazane by ów wehikuł zabrać.
 

  

Jeśli jesteście romantykami lub ewentualnie zbieraczami złomu, pewnie zainteresuje Was fakt, że w drodze na Ostrów Tumski jest most zakochanych cały obwieszony kłódkami informującymi, że "Wacek kocha Zośkę" itd. Zapewniam, że miejsce na Waszą kłódkę jeszcze się znajdzie, więc jeśli chcecie w drodze do Wrocławia zahaczcie o Castoramę ;-)


Sroczkom, które lubią wyroby z galerii artystycznych może spodobać się ulica Jatki. Dawniej była to uliczka ze sklepami rzeźnickimi (co upamiętnia pomnik zwierząt rzeźnych), a obecnie pełna jest sklepików z różnymi cudeńkami.



Nie znam "rozrywkowego rozkładu jazdy" miasta Wrocławia, ale my całkiem przypadkiem natknęliśmy się na paradę, festiwal folkloru różnych krajów i starodawny wycieczkowy tramwaj. Jeśli zdecydujecie się na wypad może warto sprawdzić czy w tym czasie nie dzieje się coś ciekawego..
Myślę, że czas przejść do konkretów, czyli czym zając potencjalnie rozwrzeszczane potomstwo.


 
Ano w czasie zwiedzania możemy zając potomstwo poszukiwaniem krasnoludków, których jest dosyć dużo w najciekawszych miejscach Wrocławia. Moim faworytem został Bank Zachodni WBK Odział Krasnoludzki (przy siedzibie WBK na jednej ze ścian Starego Rynku).

Najfajniejszą atrakcją dla dzieci będzie zapewne ZOO, ale co tam dzieci. Wiecie jakie to ZOO jest fajne? Nawet dla takiego starego konia... ups klaczy jak ja!



  

Najbardziej podoba mi się to, że zwierzęta są na wyciągnięcie ręki. Nad chodnikiem są drabinki, po których biegają małpy.




Lwa możecie zobaczyć z jeepa częściowo wmontowanego w wybieg dla zwierząt. Nad głowami w tunelach z siatki biegają wiewiórki. Potomstwo może pojeździć na kucyku (5zł małe kółko).


 
Jest też pomieszczenie, gdzie małpy biegają "luzem". Wystarczy tylko trochę spostrzegawczości.


 

A teraz coś, co dla mnie było hitem. Mini ZOO, w którym za 1zł można kupić z automatu garść "bobli" i karmić nimi zwierzątka. Chyba mam duszę rolnika, bo rozpływałam się na widok kłapouchych świnek, które merdały ogonem i mokrym ryjkiem wyżerały granulat z ręki. Mężu stał nieco zniesmaczony, a ja i Michna z radością przepuściłyśmy wszystkie złotówki.

 

Kolejnymi pretendentkami do serca mego okazały się surykatki. Powiedzcie sami, czyż można ich nie kochać. Stojąc tam i patrząc na te cudaki miałam ochotę wskoczyć na wybieg i porwać choć jednego.




Oprócz tego można było zobaczyć karmienie słoni oraz różne sztuczki przez nie wykonywane. 

 

 

Oczywiście w ZOO nie może zabraknąć elementów edukacyjnych. Jest tam możliwość porównania się z człekokształtnymi. Przy ich klatkach mężu stwierdził, że nie możemy wyprzeć się pokrewieństwa. Mówił to patrząc na mnie, więc zaczęłam się zastanawiać. Byłam wprawdzie trochę potargana, ale żeby tak zaraz odnaleźć takie wielkie podobieństwo... ;-)
Idąc dalej tropem podobieństw, można zwierzętom zajrzeć w garnki. Nie ma co, zdrowo się odżywiają. Pewnie zdrowiej niż nie jeden człowiek, no nie chipsojady?
My dla "wzmocnienia bodźców" kupiliśmy Miśce książeczkę z naklejkami, gdzie była strona poświęcona ogrodowi zoologicznemu. Tę książeczkę uzupełniałyśmy w drodze powrotnej.




Nie myślcie jednak, że do ZOO szliśmy nieprzygotowani. Pierwszego dnia, gdy po zwiedzaniu nogi właziły nam w... no wiecie w co, wstąpiliśmy do kina na Madagaskar 3. Następnego dnia, gdy poszliśmy do ZOO, Miśka dostała bojowe zadanie - odnaleźć głównych bohaterów Madagaskaru.



Żeby nie było, że my tylko edukacja i edukacja, było tu też miejsce by się wyszaleć. No dobra, kto szalał, ten szalał. Ja niczym rasowy żul zaległam na leżąco na ławce, a mężu ogarniał zdziczałą od nadmiaru atrakcji Michalinę.



I na koniec, jak to mówią "last but not least" nietypowa ruchoma szopka. Nietypowa bo jest tam wszystko - typowe "szpokowe" osobistości, ale i wieża Eiffla, zabawki z jajek niespodzianek, smerfy i... chyba krócej wymienić czego tam nie ma.

P.S. Nam już nie wystarczyło na to czasu, ale wpadły mi w oko dwie atrakcje, które można by jeszcze zaliczyć - rejs statkiem (zobacz: http://www.statekpasazerski.pl/) i ogrody doświadczeń (http://www.humanitarium.pl/).





A więc jak będzie? W drogę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz