wtorek, 25 września 2012

DZIECI TO BŁOGOSŁAWIEŃSTWO - że co proszę?

Dziś nie będzie pomysłu na zabawy z dziećmi. Dziś będzie o tym jak wystrzelić je w kosmos na tyle daleko by ich pierwsze wrzaski dotarły po 20 latach - czyli mniej więcej wtedy, gdy już sobie trochę odpoczniemy od tych małych troli. Jest godzina 10 rano, a ja już mam dosyć. No ale od początku. Nie wiem czy pisałam, ale uwielbiam się wyspać do ludzkiej godziny (tj do 9 od biedy 8 też może być). Nienawidzę wszystkiego co budzi mnie wcześniej: budzika, komórki, pani od prezentacji pościeli. Ostatnio w tej niechlubnej konkurencji przoduje moje dziecko. Chyba idzie na rekord, bo dziś obudziła mnie o godzinie... gdy rybka mini-mini (moja sojuszniczka w desperackich próbach uratowania porannego wypoczynku, tak niezwykle cennego dla mojego organizmu) jeszcze spała. Czujecie? Mała żółta rybka chrapała sobie smacznie na glonie, a ja potykając się i szczękając zębami z zimna brnęłam z nadzieją przez ciemności do telewizora. Wtedy odezwała się we mnie nieco obudzona już mózgownica. Dlaczego w środku nocy (było chyba przed 5, a dla mnie ta pora kwalifikuje się jako noc) mam puszczać dziecku bajki? Trzeba je zmusić by się przestawiło na sensowny tryb funkcjonowania, a nie pobudka 5-6 rano, a potem 2-3 godziny drzemki w ciągu dnia. Zapakowałam młodocianą w bety (na szczęście śpi jeszcze za kratami, więc nie może się sama wydostać), zamknęłam wszystkie możliwe wrota i wróciłam do legowiska, gdzie pół przytomny małżonek zapytał o godzinę. Mój mały Hitler jeszcze z łóżka darł paszczę wykrzykując rozkazy dla niezdyscyplinowanych rodziców. Na uszy wcisnęłam MP3 (całuję stopy wynalazcy) by zagłuszyć zakłócenia. Wkrótce wrzaski ustały i mając nadzieję, że sąsiedzi, których bardzo lubię nie zostali obudzeni, usnęłam. Mój sen ponownie został zakłócony po 8. Młoda w piżamie oglądała bajkę i nawoływała. Zwlekłam się i poszłam do niej. Zażądała jedzenia. Na talerzu leżała bułka ze zlizanym pasztetem, więc wywnioskowałam, że należy odnowić warstwę pasztetu. Jako, że jestem wspaniałą matką polką, podałam głodnemu posiłek i powlokłam się na jeszcze 5 minut do wygrzanego legowiska. Poleżałam 1 minutę, a potomstwo zawezwało mnie do uzupełnienia ilości płynu. Fakt, widziałam, że ma mało picia w butelce ale nie chciało mi się zapier... do kuchni. Naiwnie liczyłam, że Miśka weźmie przykład z wielbłąda i wytrzyma te 5 minut bez picia. Zrezygnowana i zła na siebie powlokłam się do kuchni. Wykonałam swe powinności i powróciłam do najlepszego czworonożnego przyjaciela człowieka. Nie było mi jednak dane sobie poleżeć. Potomstwo wzywało by puścić inną baję, by ubrać la-la (sukienka) i pewnie wymyśliłoby 1000 innych metod by zwlec mnie z łóżka. Ogłosiłam kapitulację i wstałam. Michalina zarządziła mycie rąk i stanowczo odmówiła ich wytarcia. Tłumaczyłam jak krowie na rowie, że pomoczy się jej ubranko, ale była odporna na wiedzę. Stwierdziłam filozoficznie, że najwyraźniej musi pochodzić w mokrych łachach i olałam temat. Potem postanowiła zdjąć jeszcze skarpety i w mokrej piżamie zapierdalać po domu. Napomknę tylko, że jesteśmy przed sezonem grzewczym. Już jest w chacie zimno, a przepisy mówią, że przez kilka dni należy zmrozić obywatelowi dupę zanim będzie można puścić wodę w grzejniki. Przepis bardzo logiczny, ale latanie przy kilkunastu stopniach na bosaka i w mokrej piżamie po chałupie już się do działań logicznych nie kwalifikuje. Wydarłam więc ryja i na siłę założyłam skarpety (tłumaczenie, że będzie jej zimno, że się przeziębi, że będzie się źle czuć, że będą zastrzyki na moje potomstwo nie działaja). Po jakimś czasie Michalina stwierdziła, że pora na przebranie się w sukienkę. Oczywiście ta, którą jej wybrałam jej nie pasowała i zażądała innej. Ostatnio dostałam burę od kogoś z kogo zdaniem się liczę, że jestem zbyt surowym rodzicem (bo rzeczywiście nie jestem z gatunku mamusiek bezstresowo wychowujących swoje maleństwa), więc powiedziałam sobie - ok, niech ma smarkacz trochę wolności i sam wybierze odzienie, ale kiedy smarkacz sprzeciwił się włożeniu bluzki z długim rękawem pod spód sukienki na ramiączkach, to szlak jasny mnie trafił. Wku.... niepomiernie wydarzeniami owego poranka ponownie wydarłam paszczę. Dziecię ewidentnie szukało możliwości zrobienia mi na przekór, więc stwierdziłam, że jest to typowy objaw "zmęczenia materiału". Godzina zupełnie na to by nie wskazywała, ale postanowiłam zaryzykować odłożenie jej do łóżeczka. Moja cierpliwość (kiedyś miałam takie jej pokłady - dlaczego mnie opuściłaś o ukochana!) była na krawędzi, więc co miałam do stracenia. Po honorowych 30 sekundach wrzasku dziecię chyba poszło spać. Ja odpaliłam laptopa i zaczęłam pisać o "cudzie macierzyństwa". Po 20-30 minutach zaczęło sobie gadać i śpiewać. Potem zaczęły się nawoływania, więc wyciągnęłam zmorę z betów i żegnaj święty spokoju. Próbowałam pisać, ale dziecko uporczywie walczyło o moją uwagę. Rozpaczliwie starałam się dokończyć tekst. Zamknęłam się nawet w pokoju, ale potomstwo zaczęło walić w szybę wiedząc, że tym wywoła moją reakcję. Reakcja była i miałam 5 minut spokoju. Michalina zajęła się zabawą zapewne robiąc rozpierdal w pokoju. Po czym zapukała do drzwi z pytaniem: "Mamo czy mogę wejść?". Pomyślałam jakie ja mam grzeczne dziecko, a ja jestem taką okropną matką. "Oczywiście kochanie, ale mamusia jest zajęta i potrzebuje jeszcze kilka minut spokoju, a potem się z tobą pobawi w co chcesz." O ja naiwna. Nie wyczaiłam, że to podstęp. Tak, tak, dwulatki potrafią być podstępne. Idę o zakład, że to jakiś bystry dwulatek wymyślił konia trojańskiego. Oczywiście niczym natrętny komar bzyczała mi nad uchem nie pozwalając usłyszeć własnych myśli. Ten, kto nie ma dzieci może pomyśli, że jestem okrutna, bo dziecko przecież tylko chce uwagi, ale każdy rodzic (który przerobił 2-3 letnie dziecko) wie, że dzieci chcą uwagi 24h na dobę (no może poza cennymi godzinami snu), a rodzic też człowiek i czasem potrzebuje chwili dla siebie. Amen

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz