Czy można dwulatka nauczyć alfabetu? Oczywiście, że tak.
Nasz
sposób to literki - magnesy na lodówkę. Kupiłam je na allegro, ale
podobne widziałam w marketach i sklepach z zabawkami. (Uwaga! Magnesy na
początku słabo się trzymają, ale nie denerwujcie się i nie wyrzucajcie
ich od razu - po jakimś czasie zaczną się trzymać lepiej).
Moja metoda jest taka: pokazuję dziecku literkę i mówię kilka razy np:
to jest b (pamiętajmy by mówić "b" a nie "be", bo później dziecko może
mieć problemy z połączeniem literek w cały wyraz). Później proszę by mi
pokazało daną literkę, a dopiero na koniec wskazuję literkę i proszę by
samo mi podało jej nazwę. Kolejną literę wprowadzam dopiero, gdy
poprzednią już umie. Opcji zabaw z literkami jest wiele - można dawać
dziecku po dwie literki i prosić o wskazanie właściwej, można wśród
wszystkich literek kazać mu wybrać tę, o którą nam chodzi - wszystko
zależy od stopnia trudności jaki jest odpowiedni dla naszego dziecka.
Można też wrzucić literki do miseczki. Dziecko je losuje i mówi jaka to
literka. Można połączyć literki w.g. kolorów i kazać dziecku odczytać
wszystkie różowe. Można układać wyrazy i zdania.
Najważniejsze by to była zabawa. Misia do literki "o" dojechała z entuzjazmem, a teraz jej się znudziło, więc schowałam literki na jakiś czas. Znajomy słysząc, że Misia umie pół alfabetu stwierdził, że zabieram jej dzieciństwo. Ciekawa jestem jakie jest Wasze zdanie na ten temat. Moje jest takie, że to nam - dorosłym - którzy w szkołach i na studiach godzinami ślęczeli nad czymś co ich nie interesuje i nigdy im się na nic nie przyda, nauka kojarzy się z czymś nie fajnym - z obowiązkiem, przymusem, stresem. Dzieci nie mają takich doświadczeń, więc moim zdaniem, nauka w formie zabawy jest dla nich frajdą. Myślę, że uczenie dziecka alfabetu czy cyfr i tłumaczenie mu tego, co się dzieje dookoła - zjawiska meteorologiczne, to, że ziemia jest okrągła, kto to jest prezydent itd. zanim dziecko pójdzie do szkoły jest dla niego korzystne. Na studiach miałam psychologię i pamiętam, że wykładowca przytoczył przykład eksperymentu na dzieciach, gdzie dzieciom powiedziano, że te, które mają niebieskie oczy gorzej się uczą i tak faktycznie się stało. Do czego dążę? Ano do tego, że dziecko w szkole widząc, że trudniej mu idzie nauka literek, nie pomyśli sobie, że inne dzieci już to umiały wcześniej, tylko dojdzie do wniosku, że ona sam jest mniej zdolny. To założenie może zadziałać jak samospełniające się proroctwo. Nie można oczywiście popadać w przesadę, bo zbyt ambitni rodzice mogą czasem zapomnieć, że na tym etapie nauka ma być zabawą i to dziecko decyduje o jej ilości.
Miłej zabawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz